wtorek, 29 października 2013

Polska szkoła reportażu

Joanna Kulig - Kobieta z piątej dzielnicy
Mamy coś takiego w Polsce, co się zowie reportaż. I on jest jedyny i niepowtarzalny, jak polski film, czy polska literatura. Tak to już jest, że Polacy mają jakiś taki tor, którym pędzą, wspólny dla Polaków, ale niedostępny dla nikogo innego. 

Skąd to się bierze? Czy z rzeczywistości? Czy z tego jak na nią patrzymy? Reportaże pisane na przykład przez Szwedów, o Szwecji są merytorycznie bezbłędne, są po to by informować i zwracać uwagę, ale bliżej im do książki naukowej, nić literatury. A w Polsce? Wystarczy wspomnieć niegdyś nagrodzony reportaż Piotra Głuchowskiego, o psie Fagocie, którego pan-pijak próbował utopić. Co jak co, ale chyba się zgodzimy, że funkcja informacyjna nie jest tu na pierwszym planie?

Polski reportaż jest trochę jak poezja. Zresztą polskie twory, nie tylko literackie mają w sobie dużo poetyki. Weźmy na przykład film Pawlikowskiego "Kobieta z piątej dzielnicy". Nakręcony na podstawie książki, romanso-thrilleru. Raczej niezbyt ciekawa historia (wiem, bo czytałam), przegadana i średnio zrealizowana. A tu przychodzi Pawlikowski i bierze ze sobą jedną jeszcze Polkę, aktorkę, która anielsko śpiewa polskie pieśni i robią arcydzieło. Coś, czego jeszcze w zagranicznym kinie nie było.

Skąd to się bierze, pytam? Kto odpowie?

niedziela, 5 maja 2013

Żulczyk, po raz drugi

Sław Żulczyka wśród młodych ludzi, ludzi internetu nieco zmalała, po tym jak się okazało, że jego poglądy na ich temat nie są zbyt przychylne. Żulczyk trochę ponarzekał na blogu, potem inni blogerzy zaczęli narzekać na niego, pojawiło się sporo tekstów.. No i Żulczyk jest już trochę stracony, bo mu przypięto łatkę, że zdziadział.

Ja tam myślę, że miał prawo ponarzekać, do swojego zdania miał prawo, tak jak i blogerzy mieli prawo do swojego.. Czasami dużo mniej kulturalnego niż Żulczyka.

Ja jednak chcę wrócić do korzeni, a więc do literatury. Widziałam ostatnio nowe wydania Żulczyka, choćby książki opisywanej przeze mnie dwa posty niżej. Dzisiaj słów kilka o "Instytucie". Bardzo dziwnej książce, w której grozy jest sporo, ale nie sposób zidentyfikować szparki, przez którą się sączy. Jest w niej dużo niepokoju, ale to chyba nasza wyobraźnie.. Narasta problem, ale nie wiadomo jaki...

Mamy tu napięcie typowe dla katastrof, których nie sposób uniknąć. Zdajemy sobie sprawę z czegoś, ale jest już za późno, pozostaje czekać. Żulczyk stworzył coś, co można poczuć i o czym trudno zapomnieć. I choć książka jest trochę niedoceniana, to jednak chwała jej za to, że jest. Bo na mnie zrobiła wrażenie piorunujące.