Joanna Kulig - Kobieta z piątej dzielnicy |
Mamy coś takiego w Polsce, co się zowie reportaż. I on jest jedyny i niepowtarzalny, jak polski film, czy polska literatura. Tak to już jest, że Polacy mają jakiś taki tor, którym pędzą, wspólny dla Polaków, ale niedostępny dla nikogo innego.
Skąd to się bierze? Czy z rzeczywistości? Czy z tego jak na nią patrzymy? Reportaże pisane na przykład przez Szwedów, o Szwecji są merytorycznie bezbłędne, są po to by informować i zwracać uwagę, ale bliżej im do książki naukowej, nić literatury. A w Polsce? Wystarczy wspomnieć niegdyś nagrodzony reportaż Piotra Głuchowskiego, o psie Fagocie, którego pan-pijak próbował utopić. Co jak co, ale chyba się zgodzimy, że funkcja informacyjna nie jest tu na pierwszym planie?
Polski reportaż jest trochę jak poezja. Zresztą polskie twory, nie tylko literackie mają w sobie dużo poetyki. Weźmy na przykład film Pawlikowskiego "Kobieta z piątej dzielnicy". Nakręcony na podstawie książki, romanso-thrilleru. Raczej niezbyt ciekawa historia (wiem, bo czytałam), przegadana i średnio zrealizowana. A tu przychodzi Pawlikowski i bierze ze sobą jedną jeszcze Polkę, aktorkę, która anielsko śpiewa polskie pieśni i robią arcydzieło. Coś, czego jeszcze w zagranicznym kinie nie było.
Skąd to się bierze, pytam? Kto odpowie?